@Fizyk-od-czapy
W podziękowaniu Matce Bożej !
Rozumowanie Cantora w tzw. „dowodzie twierdzenia Cantora” jest fałszywe.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdzenie_Cantora
Po kolei, od rzeczy elementarnych, najprostszych i na przykładzie („na obrazkach”)
Oto przykładowy zbiór A zawierający trzy elementy A= {1,2,3} oraz jego tzw. „zbiór potęgowy” P(A)
“Zbiór zbiorów”, czyli np. tzw „zbiór potęgowy” jest pomysłem wewnętrznie sprzecznym.
Istotą zbioru jest to, że zawiera on elementy. Element zaś jest czymś jednym, jest jak punkt.
Punkt nie zawiera zaś w sobie już niczego. Punkt nie ma części.
Ale zostawmy to na razie na boku. Nie to bowiem jest istotą błędu, który popełnił Cantor w owym „dowodzie”.
Ale co to jest tzw. „zbiór potęgowy zbioru A”, czyli „zbiór wszystkich podzbiorów zbioru A”?
Jeśli pominąć inny absurdalny twór zwany „zbiorem pustym” lub nawet nie pomijając go, to „zbiór potęgowy zbioru A”, gdy rozpatrywany jako suma zbiorów (wszak zawiera on zbiory! => istnieje suma tych zbiorów) jest po prostu zbiorem A.
Patrz:
Wszystko (określanie podzbiorów) odbywa się w obrębie zbioru A. Tu zakreślono przykładowe podzbiory zbioru A
Czyli „zbiór potęgowy zbioru” rozpatrywany jako suma jego elementów (a może tak być rozpatrywany, bo wszak „zawiera zbiory” lub jak to twierdzą „jego elementami są zbiory”) jest tym samym zbiorem!
Ciekawe, nieprawdaż?
[Tzw. „zbiór pusty” jest pomysłem wewnętrznie sprzecznym. Z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze zbiór ze swej istoty jest to obiekt, który coś zawiera, coś „zbiera”. Jeśli niczego nie zbiera- to nie jest zbiorem. Po drugie: Nie ma czegoś takiego jak „nic”. Jeżeli „coś” istnieje, to zawsze jest czymś. Nie można zatem „zawierać tego co nie istnieje”. Bo zawierać można tylko to co istnieje. Ale i tę kwestę zostawmy na boku, jako dygresję. Bo nie to jest głównym błędem, który popełnił Cantor. Czynię jednak tę dygresję po to aby pokazać jak z gruntu absurdalną konstrukcją myślową jest współczesna „teoria mnogości”. Jak skażone są już same jej fundamenty, najprostsze pojęcia]
To teraz wreszcie powoli zaczniemy przechodzić do istoty błędu Cantora. Będę już rozważał sam ów „dowód”
https://pl.wikipedia.org/wiki/Twierdzenie_Cantora
W owym „dowodzie” Cantor rozważa „funkcję”, czyli pewne przyporządkowanie elementów (przykładowego) zbioru A elementom tzw. „zbioru potęgowego” P(A).
Oto przykładowe przyporządkowanie:
Przykładowo : Elementowi 1 zbioru A przyporządkowano “element zbioru potęgowego P(A)” f(1)= {2,3}, Czyli zbiór {2,3}.
Ale ten zbiór f(1) jest (z definicji P(A) podzbiorem zbioru A => zawiera się w zbiorze A.
Zatem właściwe spojrzenie jest takie:
Bo wszystko rozgrywa się w zbiorze A.
Lub inaczej:
To jest jedno i to samo przyporządkowanie.
Zbiór f(1)= {2,3} jest tym czym jest, czyli (z definicji P(A)) podzbiorem zbioru A.
Ta uwaga jest o tyle ważna, że rysowanie „zbioru potęgowego” obok zbioru A wprowadza pewne rozdwojenie w rozumie i niemal na pewno przyczynia się do popełniania takich błędów jakie popełniał Cantor.
To, że zbiór f(1) jest „narysowany poza zbiorem A” nie zmienia faktu, że nadal pozostaje on tym czym jest, czyli podzbiorem zbioru A [Pewnik tożsamości: A jest tożsame z A].
Otóż teraz jeśli kto ma rozum, a ma zdrowy, to po przyjrzeniu się ww obrazkom już powinien widzieć błąd Cantora!
Patrz jeszcze raz:
Nie widać?
Przecież już widać!
Jeśli nadal nie widać, a stawiam na to, że czytelnik może jeszcze nie widzieć (wszak poważni matematycy nabierają się na to już ponad 100 lat- najtrudniej zauważyć najprostsze błędy logiczne!) to wyjaśniam po kolei, cytując „dowód” Cantora (za wikipedią):
"Niech f: A w P(A) będzie dowolną funkcją…."
Ale funkcja jest to przyporządkowanie każdemu elementowi zbioru dokładnie jednego elementu zbioru (innego lub tego samego).
Przyporządkowanie elementowi zbioru A jakiegoś podzbioru zbioru A nie jest funkcją.
Z definicji funkcji to wynika.
„Ale zaraz, zaraz” ktoś powie i doda „ale f(1) jest elementem zbioru P(A)”
Ok jest „elementem P(A)”, ale jest także zbiorem i to podzbiorem A: patrz definicja „zbioru potęgowego” {Samiście sobie tak zdefiniowali, to macie!}
Z tego, że „jest elementem P(A)” nie wynika, że „przestaje być tym czym jest”, czyli podzbiorem zbioru A.
Rzecz jest tym czym jest. A jest tożsame z A=> f(1) jest tożsame z f(1). Skoro f(1) jest „elementem P(A) i jest zbiorem (podzbiorem A)" => jest (także) zbiorem.
Zresztą dalej w „dowodzie” Cantora stoi
B={x należy do A: x nie należy do f(x)}
Definiuje zbiór B.
Element nie może należeć do elementu. Element może należeć do zbioru, w szczególności tu na przykładzie do f(1).
Mamy zatem do czynienia z przyporządkowywaniem elementom zbioru A podzbiorów zbioru A => nie mamy do czynienia z funkcją f: A w P(A). Bo z definicji funkcji wynika: przyporządkowanie elementowi jakiegoś zbioru nie jest funkcją.
[Tym bardziej, że dopuszczalne jest w tym „dowodzie” przyporządkowanie jednemu elementowi zbioru więcej niż jednoelementowego, jak np. w moim przykładzie: elementowi 1 przyporządkowano f(1) ={2,3}}
Lub mówiąc inaczej: Cantor chcąc „udowodnić” nie istnienie odwzorowania wzajemnie jednoznacznego A w P(A) zakłada, że takie odwzorowanie nie istnieje.
Oczywiście jako błądzący nie wypowiada on (jak to błądzący) „ja zakładam, że takie odwzorowanie nie istnieje” tylko czyni to niezauważalnie, popełniając błąd, mieszając pojęcia.
Nie zauważając że przyporządkowanie elementowi A jakiegoś podzbioru A nie jest funkcją tak po prostu, z definicji funkcji.
Jeżeli nie jest funkcją => nie jest też odwzorowaniem wzajemnie jednoznacznym (czyli jak to dziś mówią „bijekcją”, ale ja nie lubię dzisiejszych określeń, bo jestem starej daty).
Nie ma więc żadnego „dowodu twierdzenia Cantora”. Cantor niczego nie udowodnił.
Jedynie pomieszał pojęcia. Popełnił proste błędy logiczne- już od początku, patrz kwestia „zbioru zbiorów”, które to pojęcie samo w sobie jest obarczone błędem logicznym.
Jak zatem należy poprawnie patrzeć na kwestię równoliczności?
A tak:
Mamy zbiór A={1,2.3} i mamy „zbiór potęgowy” czyli zbiór P(A) ={p1,p2…p7}, gdzie pn jest jakimś jednym z "podzbiorów" A, ale traktowanym jako tylko element (stąd cudzysłów przy "podzbiorów") zbioru P, a nie jako zbiór.
[tylko do P7- bo „zbiór pusty” jest pojęciem absurdalnym}.
p- musi być traktowane tylko jako element. Ponieważ jeżeli jest rozważane jako „element i zbiór”, to wówczas mamy przyporządkowanie będące przypisaniem elementowi zbioru A jakiegoś z jego podzbiorów, czyli nie mamy do czynienia z funkcją.
Bo funkcja przyporządkowuje element zbioru tylko jednemu elementowi zbioru.
Jeśli zaś elementowi przyporządkowujemy zbiór => takie przyporządkowanie nie jest funkcją.
Tym bardziej jeśli elementowi przyporządkowujemy zbiór wieloelementowy, czyli wiele elementów.
Jeśli traktujemy element zbioru P(A) jako tylko element to po pierwsze: możemy mówić o funkcji. Po drugie: nie możemy rozważać czy element zbioru A należy czy nie należy do elementu zbioru P(A). Ponieważ element nie należy do elementu.
Element zbioru to „coś jednego”, to coś co jest jak punkt. Punkt do punktu należeć nie może.
Dla zbiorów skończonych kwestia równoliczności jest prosta: wystarczy policzyć elementy.
Dla nieskończonych- jest trudniejsza. Nie da się policzyć.
Na pewno jednak nie można w celu udowodnienia (równoliczności/nierównoliczności) dokonywać pomieszania pojęć, nazywając „funkcją” coś co nie jest funkcją.
Cantor niczego zatem nie udowodnił, jak już wcześniej pisałem. A jedynie „udowodnił” poprzez mieszanie pojęć i popełnianie prostych błędów logicznych.
Jeśli dokonuje się pomieszania pojęć => wchodzi się w świat urojeń, np. w świat kantorowski, w świat „alefów” i innych takich bezsensownych rzeczy.
Jeśli nie można dokonać pomieszania pojęć (jakim pomieszaniem jest np. gdy rozważa się „funkcję” w przyporządkowaniu, które z definicji, z istoty funcji nie jest funkcją), lecz operuje się na realnie istniejących i sensownych obiektach, jak np. zbiór R czy N => nie da się udowodnić „nierównoliczności R i N”.
Nawet szarlatanerią logiczną w rodzaju „metody przekątniowej”- nie da się.
Przez trzy dni miałem głowę zaprzątniętą tym „dowodem” twierdzenia Cantora. Zamiast spokojnie wypoczywać na urlopie rozmyślałem nad tym obłąkaniem. Oczywiście nie całymi dniami, ale przy okazji wypoczynku, ale jednak to zepsuło mi wypoczynek.
Od razu, gdy przeczytałem ten „dowód” wiedziałem, że zawiera jakiś błąd logiczny, że jest fałszywy. Ale poznawać, że coś jest fałszywe, nie oznacza jeszcze umieć jasno i prosto wskazać błąd, pokazać fałsz.
Ale modliłem się do Ducha Świętego i do Matki Bożej.
A Matka Najmilsza posłała swego Anioła, aby mnie uderzał po głowie Mieczem Prawdy.
I zobaczyłem błąd tego „dowodu” jasno i wyraźnie i poznałem, po prostu, tak jak poznaje się Prawdę.
{mało się modliłem. Gdybym się modlił więcej, a mniej „samemu rozmyślał", to miałbym szybciej podane! Wprost do rozumu.}
Dlatego czuję się zobowiązany wobec Matki Bożej i chcę Jej podziękować.
Ave Maryja !
PS.
Jeszcze raz pozwolę sobie przypomnieć:
Henri Poincaré - “Later generations will regard [set theory] as a disease from which one has recovered.”
Leopold Kronecker “I don’t know what predominates in Cantor’s theory — philosophy or theology – but I am sure that there is no mathematics there.”
Z tych dwóch sławnych matematyków Poincare jest także prorokiem i to prawdziwym!
Przyszłe pokolenia będą uważać „teorię mnogości” (w jej obecnej postaci) za chorobę z której można się wyleczyć.
Najwyższy czas odchwaścić matematykę! (Oraz inne nauki).
Przy okazji: „chodzi mi po głowie” intuicja jak można udowodnić równoliczność R i N. Ale muszę ją jeszcze przetrawić. Udowodnienie takie zamknęłoby wiele rzeczy.